czwartek, 25 listopada 2010

:)

Dziś w trakcie rozmowy o Urzędzie Eric wypalił "You haven't told me what you think of my son!". Ubawiło mnie to troszkę w kontekście mojego wczorajszego wpisu, ale nie dałam nic po sobie poznać i (zgodnie z prawdą) odparłam, że niewiele mogę powiedzieć, bo zamieniliśmy ledwie dwa zdania, ale wydaje się miły, no i niezły z niego przystojniak. W odpowiedzi musiałam wysłuchać kilkuminutowego peanu na cześć Luke'a, który jest bardzo fajny, trochę nieśmiały, ale zyskuje przy bliższym poznaniu, do tego ma wspaniały stosunek do kobiet. Cóż, wychował się z trzema siostrami. Co być może tłumaczy także pewną zniewieściałość. I nadal żałuję, że nie poprosił o mój numer ]:->

środa, 24 listopada 2010

Rozrywki wszelakie część druga

...a skoro o rozrywce mowa - TVN zakupiła format X Factor, który namiętnie co tydzień oglądamy z Helen i Jamesem (on akurat ogląda tylko dlatego, że my to robimy), więc będzie do czego wracać! Hehe.

Salsa evening. Główną atrakcją wieczoru miał być bynajmniej nie nawiedzony instruktor z Erytrei, a syn Erica, czyli przystojniak ze zdjęcia (Eric trzyma zdjęcia swoich dzieci i żony w gabinecie. Odnoszę wrażenie, że żonę kocha troszkę mniej niż dzieci). Niestety odczucie było mieszane - owszem, na żywo wygląda równie dobrze, jak na zdjęciu, ale sprawia wrażenie geja. Wrażenie mogło być jednak cokolwiek mylne, bo tu połowa mężczyzn wygląda co najmniej metrosex. Poznałam także wszystkie córki Erica, oraz jego żonę (Eric po dość dużej dawce alkoholu nawet z nią zatańczył). Luke to zdecydowanie najbardziej udane z dzieci. Co do samej imprezy (była to charity, z której dochód przeznaczony zostanie na podróż Laury Brown do Meksyku, gdzie rehabilituje chore dzieci), to przyjechaliśmy późno, w sumie na sam koniec. Abu akurat szkolił tłumek w tańcu reggaeton (wyglądało to dość zabawnie zważywszy na obecność w owym tłumku mężczyzn), co muzycznie akurat mi podchodziło, ale ze względu na trzeźwy stan do tańczących nie dołączyłam. A potem nastąpiły pląsy w parach, więc o tańcu mogłam już zapomnieć i skupiłam się na swoim piwie oraz socialisingu. Niestety, Luke nie poprosił o mój nr telefonu. Cała historia pod tytułem 'Zawsze mówiłam, że Eric będzie wymarzonym teściem a teraz proszę, jestem żoną jego syna' umarła zanim się narodziła. Pech.

Tydzień później byliśmy w teatrze na sztuce 'Allo Allo'. Zabawna, ale do telewizyjnego oryginału daleko. Ale może porównanie jest niesprawiedliwe - trudno było być obiektywnym, mając w pamięci aktorów znanych ze szklanego ekranu i sposób, w jaki mówili najbardziej sztandarowe kwestie, jak 'You stupid woman!', 'Listen very carefully cause I shall say this only once' czy 'Dziń dybry'. Po sztuce poznałam mamę Helen (połowa jej rodziny albo występowała w sztuce, albo pracowała za jej kulisami) i zostałam zaproszona na kolację u niej w domu przed wyjazdem.

Dwa dni później umówiłam się na kolację z Ilianą i jej mężem Yannem (to było moje trzecie wyjście z nimi, lub między innymi z nimi, w ciągu 10 dni; wcześniejsze opisane powyżej) na kolację i drinki. Miałam poznać Hiszpana, którego Yann wyhaczył na jakimś forum szukając osoby, z którą mógłby porozmawiać w ojczystym języku (innej niż jego żona, naturalnie). Dołączyli ich znajomi, z którymi zakończyliśmy wieczór w najstarszym pubie w Worcester, gadając o filmach, językach obcych i naszych ojczystych krajach (w towarzystwie mieliśmy Chińczyka, Meksykankę, Hiszpanów, Jamajczyka, moją skromną osobę oraz jedną jedyną Angielkę). Po raz pierwszy od przyjazdu będąc 'na mieście' nie tęskniłam za znajomymi.

Następny dzień spędziłam w Sea Life Centre w B'ham, dotykałam kraba i rozgwiazdę, widziałam rekiny i inne takie, których zdjęcia wkrótce na fejsie:) Amen.

piątek, 19 listopada 2010

=="

James do Helen po powrocie z zakupów: "Słyszałaś kiedyś o piwie Tyskie?"
Helen: "Nie, nigdy".
Zgroza:P

Tak czy owak, nie omieszkałam poinformować, że piwo pochodzi z tego samego kraju, co ich współlokatorka, na co Helen pochwaliła smak Tyskiego i wszyscy są teraz zadowoleni:)

wtorek, 9 listopada 2010

Rozrywki wszelakie część pierwsza

Wraz z półmetkiem mojego stażu nastąpiło zacieśnienie przestrzeni w moim kalendarzu, czyli wzmożona liczba wydarzeń o charakterze towarzyskim. W czwartek mieliśmy team night out, czyli wyjście na comedy night połączoną ze skąpą kolacją. Wieczór prowadziła kobieta, toteż już na starcie miała u mnie -100 punktów, a liczba spadała wprost proporcjonalnie do ilości czynionych przez nią nawiązań do seksu. Pierwszy komik też ciągle gadał o seksie, ale był czarny, więc na starcie dostał +100 i nawet po odjęciu punktów za wrzuty o giant cocks nadal pozostawał na plusie. Gwiazdą wieczoru byli The Noise Next Door, grupa komików-improwizatorów, którzy rozśmieszyli mnie do łez, i to trzykrotnie. Poczułam się jak za dawnych dobrych studenckich czasów, kiedy jeździłam za kabaretami i na kabarety, i na moment odżyło we mnie nieśmiertelne "Za rok koniecznie jedziemy na Mulatkę/Ryjek!". Chłopaków można obejrzeć np. tu: http://www.youtube.com/watch?v=W0jBShvVffY

W piątek był Guy Fowkes Day tudzież Night, więc w całym kraju przez cały weekend królowały bonfires i fajerwerki. Wybrałam się na takowe w sobotę. Ognisko - cóż, wielki płonący stos drewnianych skrzynek, nic, na co możnaby patrzeć dłużej niż przez 5 minut. Fajerwerki - fajne, ale żałośnie krótko (kwadrans). Ogólnie nie warte to było tych pięciu funtów zapłaconych za chwilę rozrywki na koszmarnie błotnistym polu. Atrakcją było zaś niewątpliwie towarzyszące widowisku wesołe miasteczko z karuzelami, zamkiem duchów i mega wielką chuśtawą. Jako że boję się wsiadać na wszelkiego rodzaju diabelskie młyny, kolejki górskie itp., dałam się namówić tylko na dwie umiarkowanie przerażające karuzele. Przeżyłam i jestem z siebie dumna.

W niedzielę nadszedł czas na wycieczkę do Malvern na zwiedzanie (nuda, zwłaszcza że do Malvern jeździ się chodzić po Wzgórzach, a ja nie mam odpowiednich butów, więc tego niestety nie zaliczyłam) oraz małą reggae imprezkę. Małą w dosłownym sensie. Zaczęło się od tego, że jakiś czas temu w Worcester próbowaliśmy zaliczyć podobny event, również z Yasusem Afari w roli głównej. Miał gadać swoje poezje w towarzystwie muzyków. Kiedy dotarliśmy tam grubo po czasie, po otwarciu drzwi okazało się, że koleś siedzi sobie na scenie i nawija do prawie pustej sali. Szybciutko wycofaliśmy się z powrotem na korytarz, a następnie przekonawszy się, że muzyki żadnej nie ma, po cichutku opuściliśmy budynek. Jadąc do Malvern mieliśmy nadzieję trafić na performance, zwłaszcza, że miała występować również Molara (ex-Zion Train). Okazało się, że tym razem mieliśmy więcej szczęścia - zniosłam jakoś propagandowy wykład Yasusa, z którym sobie nawet później trochę pogadaliśmy (na wieść, że jestem z Polski ożywił się i wspomniał o swoim występie w Warszawie parę lat temu, a później zostałam pozdrowiona ze "sceny" jako sister from Poland!), no a występ to było znowu to, czego mi było trzeba. Molara i Ital Audio dali fantastyczne, kameralne show dla 15 osób w sali nieco większej od mojego dużego pokoju. Cudo po prostu. Niestety musieliśmy zwinąć się wcześniej, przez co nie było szansy powiedzieć Molarze, że widziałam ją na żywo w Łodzi na pierwszej i jedynej edycji Boat Reggae Festival...

Jutro mamy z kolei wyjście z pracy na charity salsa evening (Anglicy - przynajmniej tutejsi - ciągle robią coś for charity), gdzie nie zamierzam tańczyć, ale mam za to poznać rodzinę Erica, w tym jego żonę i przystojnego syna, więc będzie warto. W sobotę miałyśmy jechać z dziewczynami do B'ham zaszaleć, ale niestety trzeba to było przełożyć. W nastepny czwartek idziemy z Ilianą i jej mężem (Helen ze znajomymi też będą) na 'Allo Allo'. Później w grafiku mam już 'tylko' ladies night w Birmingham i koncert Thirty Seconds To Mars z Jonem (i jego znajomymi). Ale że do wybrania mam jeszcze prawie 6 dni wolnego, a przyzwoitość nakazuje jakiś wypad turystyczny, jest spora szansa, że kalendarz z czasem się jeszcze bardziej zapełni.

środa, 3 listopada 2010

The girls

Jak to zwykle bywa, w momencie uświadomienia sobie, że połowa pobytu w Anglii już za mną, życie nabrało rozpędu i kolorytu. Konkretnie, zaczęłam zżywać się z ludźmi z pracy. Np. skoczyłam po pracy na spontaniczne piwo z Alim i było super. Odkryłam, że Jon nie jest jednak wyniosłym bucem, wręcz przeciwnie. Do tego stopnia przeciwnie, że idziemy razem na koncert Thirty Seconds To Mars 1 grudnia! Bilety prewencyjne zostały już nawet kupione! Przynajmniej tego Artystę-Który-Postanowił-Ponownie-Przyjechać-Do-Polski-Gdy-Mnie-Tam-Nie-Ma uda mi się zobaczyć... No i wreszcie, zżyłam się z dziewczynami z International Trade Team.

W naszym teamie, poza managerką Lindą, pracują Shernel z Barbadosu, Iliana z Meksyku, no i ja. Są dokładnie takie, jak mi Eric o nich opowiadał: Nell bezpośrednia, mówi co myśli i ma cięty język oraz poczucie humoru; Iliana jest absolutely lovely. Przemiła po prostu. Należy do osób, które chcąc ci oddać pieniądze spytają najpierw, czy mogą to zrobić teraz, czy przypadkiem nie wolałbyś, żeby przyjść później. Do moich obowiązków należy m.in. pomaganie jej przy bazie danych i szkoleniach, które organizujemy w Izbie. Pewnego dnia podczas przygotowywania sali do szkolenia Iliana zaczęła zwierzać się ze swojego rozczarowania pracą i Lindą [hehe] i że właśnie dowiedziała się o swojej ciąży. Parę dni później mieliśmy wyjazd do biura w Telford, połączony z lunchem, i nasza nowo nawiązana więź uległa dzięki temu znacznemu zacieśnieniu:). Trzymamy się teraz w trójkę (to nasz sekretny front krytyków Lindy), z Nell wymieniłyśmy się empetrójkami (oczywiście wcisnęłam jej całą polską muzykę, jaką mam, z naciskiem na reggae), dostałam też wczoraj od niej w pracy flaszkę bardzo dobrego likieru (uroki pracy z firmami produkującymi alkohole; nota bene firma ta - Chase Distillery - została wybrana producentem najlepszej wódki na świecie, bodajże last year). Jutro mamy team night out, zatem wychodzimy wszyscy, ale po pracy spotykamy się w trójkę u Iliany. Next weekend mamy skoczyć do Birmingham na jakieś baunsy, 18.11 idę z Ilianą i jej mężem do teatru na sztukę - uwaga, uwaga - 'Allo, 'Allo. Robi się fajnie, grafik mi się zapełnia, a tu zaraz trzeba będzie wracać! Trochę szkoda:)